STRESZCZENIE:
Tracąca na znaczeniu Unia Europejska zaczyna trzeszczeć w szwach. Jednocześnie następuje emancypacja krajów Mitteleuropy i odcinanie Niemiec od tanich surowców rosyjskich. Podkopuje to filary niemieckiego sukcesu gospodarczego i może wnet doprowadzić do społecznych rozruchów, a ostatecznie podziału Niemiec.
SZCZEGÓŁY:
Rapallo czy oś Berlin- Moskwa – Pekin
Ostatni tekst, dotyczący korzyści dla Polski płynących z trwającej wojny ukraińsko-rosyjskiej, zakończyłem stwierdzeniem, że poza przygotowywaniem planów, co do zapełnienia próżni na obszarze między Bugiem a Dnieprem, Polska powinna przygotowywać realne scenariusze, jak zachować się w przypadku upadku Niemiec. Perspektywa rozpadu największego państwa Europy i silnika Unii Europejskiej wydaje się dziś pomysłem z gatunku science fiction. Moim zdaniem jest to kwestia najbliższych lat, już nawet nie dziesięcioleci.
Niemcy walczą o przetrwanie a nie o prymat
Przede wszystkim, na naszych oczach rozpada się mit potężnej niemieckiej gospodarki i dalekowzroczności włodarzy w Berlinie. Niemiecka gospodarka nie jest innowacyjna. To dobrze zorganizowana fabryka, produkująca masowo wysokiej jakości towary, w dostępnych cenach. Okolicznościami umożliwiającymi utrzymanie niskich kosztów, a co za tym idzie wysokiej marżowości produkcji były: tanie rosyjskie surowce, od których Moskwa krok po kroku uzależniała RFN, a także tania siła robocza w Mitteleuropie. Rozpadająca się dziś (o czym poniżej) Unia Europejska została stworzona w celu pokojowego zdobycia przez Niemcy tego, czego nie udało im się osiągnąć w dwóch wojnach światowych XX wieku. Piękne idee demokracji, wspólnoty, końca historii to lukier, piernik mający zwabić nieświadome, wygłodniałe dzieci do domku Baby Jagi, czyli umożliwić Niemcom demograficzną i gospodarczą eksploatację tak podbitych terenów.
Niemiecki problem polega na tym, że, przynajmniej częściowo, ich elity same uwierzyły we własną propagandę, poza tym, że wpadły w jednokierunkową, ślepą uliczkę chciwości, bazującej na eksploatacji polskiej, czeskiej czy rumuńskiej kolonii. Niemiecka historia po II w. św. Przypomina nieco casus I Rzeczpospolitej, która po powstaniu dualizmu na Łabie skoncentrowała się na taniej produkcji żywności, przy wykorzystaniu niewolniczej siły chłopów na Ukrainie lub historii Hiszpanii, która zalana w XVI wieku darmowym złotem, przejadła bogactwo i z pierwszej światowej ligi została zdegradowana do podrzędnego lokalnego państewka bez większego znaczenia.
Tym, co pozwala utrzymać palmę pierwszeństwa jest innowacyjność, modernizacja, kreatywność. To cechy, które Niemcom jako narodowi i państwu były zawsze obce.
Dziś, wobec załamywania się obu podstaw dobrobytu i pozycji Berlina – władze tego kraju walczą nie tyle o utrzymanie się w grupie krajów wiodących w na świecie, ile o przetrwanie.
Ceterum censeo Germania esse delendam
Jak twierdzi S. Sękowski (z czym się w całości zgadzam): „Jakkolwiek rodzimi germanofobi mogą uznać to za naiwność, rekonstrukcja niemieckiej polityki ostatnich trzech, a zwłaszcza dwóch dekad pokazuje, że bońsko-berlińskie elity nie mają i nie miały żadnego masterplanu, który miałby powoli, acz sukcesywnie, prowadzić do budowy hegemonii RFN w Europie i świecie. Jeśli miało miejsce umacnianie pozycji Berlina, to w wyniku wykorzystania sprzyjających okoliczności i błędów partnerów i konkurencji, niż wykonywania misternych założeń krok po kroku”
Problem polega na tym, że Unia Europejska się kończy. Jak słusznie od lat zauważał G. Friedman, jest to konstrukt zbudowany „na dobre czasy, gdy świeci słońce i jest ładna pogoda”. Krytyka Unii w Polsce spychana przez władzę na margines, etykietowana (po części wskutek ręcznego sterowania mediów przez obce służby), jako niepoważna, doskonale podsumowana jest w niedawnym tekście T. Gabisia, który pisze, że „ jeśli elity głównych państw europejskich nadal dążyć będą do realizacji błędnej i szkodliwej dla narodów europejskich koncepcji jedności europejskiej, rezultatem będzie erozja i degradacja Unii Europejskiej. Zasadniczą przyczyną pogłębiającej się dysfunkcjonalności jej struktury jest dążenie unijnych ośrodków kierowniczych do przeniesienia na szczebel kontynentalny „jakobińskiej” wizji „demokratycznego scentralizowanego unitarnego państwa narodowego” – to co nazywa się integracją, jest w rzeczywistości obejmowaniem w centralistyczne zarządzanie kolejnych dziedzin życia gospodarczego, społecznego, kulturalno-obyczajowego, prawnego”
Nazwijmy rzecz po imieniu: ideologiczne korzenie Unii Europejskiej (ale nie Wspólnot europejskich!) to komunizm (vide: Manifest z Ventotene) i dążenia totalitarne, a to historycznie zawsze kończy się upadkiem pysznego kolosa na glinianych nogach (a przypomnijmy wizje stania się pierwszą siłą na świecie i wyprzedzenia USA ze Strategii Lizbońskiej). Nawet, jeśli w realnym świecie przykręcanie śruby, czy też „gotowanie żaby” odbywa się powoli, to odwołując się do myśli Hansa Magnusa Enzensbergera (Sanftes Monster Brüssel oder Die Entmündigung Europas; Bruksela – łagodny potwór, albo ubezwłasnowolnienie Europy), cytowanego przez wymienionego T. Gabisia „Unia Europejska jest łagodną biurokratyczną dyktaturą, która widzi swoje zadanie w homogenizacji warunków życia i stosunków społeczno-ekonomicznych na całym kontynencie. Unia to nie więzienie narodów, ale „zakład poprawczy”, gdzie podopieczni znajdują się pod łagodnym, acz ścisłym nadzorem. Idealnie byłoby, gdyby życie wychowanków mogło być centralnie regulowane i normowane zgodnie z jednym regulaminem. Ideologia i koncepcja człowieka leżące u podstaw nowej Unii Europejskiej, tego brukselskiego monstrum, doprowadziły do powstania nieznanej do tej pory struktury politycznej; za gremiami tworzonymi według poprawnych politycznie parytetów.”
Dlaczego tak jest? Moim zdaniem jest to pokłosie niemieckiej mentalności – Niemcy po prostu tak mają. Ich cała historia pokazuje, że są doskonałymi organizatorami opresyjnych struktur, wyzutych z wolności na rzecz niewolniczej pracy w imię „Einigkeit und Recht”. Dodawana jako kwiatek do kożucha „Freiheit” jest trickiem, stosowanym przez każdego komiwojażera, sprzedającego marzenia za fakty, tudzież sprytnie wieszana na bramie wjazdowej, dla zmylenia przeciwnika.
Ten świat się kończy. Jak każdy lewacki eksperyment – Unia musi upaść, a jej upadek oznacza upadek Niemiec w takiej formie, jak obecnie.
Rapallo czy oś Berlin – Moskwa- Pekin
Niemiecka polityka po 24.02.2022 ukazuje w całej okazałości przerażenie Berlina, który od początku liczy, że uda się to jakoś „przeczekać” – świadczy o tym kunktatorska polityka „nie”-dostarczania broni i pomocy Ukrainie, blokowanie ewentualnej pomocy udzielanej przez inne kraje (vide Hiszpania). Jest to obliczone na powrót do świata, jaki był, gdy tanie surowce rosyjskiej będą zasilać niemiecką gospodarkę. Pięknie opisuje to K. Zagroda, zauważając, że poważne kraje prowadzą politykę „kwantowej superpozycji”, w której pozostawiają wszelkie możliwości otwarte tak długo, jak to tylko możliwe, a „Niemcy będą prowadzić taką politykę faktycznego rozbrajania Polski stale, a ekonomicznego podduszania tak długo, jak długo w Warszawie nie będą mieli posłusznego sobie marionetkowego rządu. Muszą tak działać, bo w przeciwnym razie Międzymorze pod polskim przewodem emancypuje się spod ich politycznej kurateli, grzebiąc perspektywy układu z Rosją i ich choćby tylko regionalnej, nie mówiąc już o światowej, mocarstwowości.” Autor słusznie snuje wizję nowego Rapallo, gdy po odwilży na linii Moskwa- Waszyngton ponownie otworzyłoby się okno możliwości dla takiego rozwiązania. W tym kontekście warto podjąć refleksję, jaka byłaby polityka Polski, gdyby A. Duda nie wygrał ostatnich wyborów z czołowym przestawicielem partii pruskiej („Po co nam duże lotnisko w Warszawie? Przecież jest w Berlinie”).
Wobec braku jednoznacznego sprzeciwu USA co do agresywnej polityki niemieckiej przeciwko Warszawie powyższy scenariusz nie jest wykluczony. Pytanie czy Berlin jest w stanie pójść dalej? W jego interesie mógłby być strategiczny sojusz z Moskwą i Pekinem, obliczony na zachowanie podstaw niemieckiej siły: utrzymanie handlu z Rosją i dalszego skrócenia „smyczy” emancypującymi się krajom Mitteleuropy, z Polską na czele.
Czy oś Berlin – Moskwa -Pelin jest możliwa?
Wydaje się, że tak długo, jak w USA przeważa stronnictwo antyrosyjskie, jest to niemożliwe. Z chwilą gdy przeważyłoby stanowisko prezentowane przez J. Mearsheimera czy H. Kissingera, to niewykluczony jest obamowski Reset 2.0 (chwilę po którym, jak pamiętamy, doszło do tragedii pod Smoleńskiem w 2012r.). Próba montowania osi z Pekinem oznaczałaby dziś błyskawiczny demontaż UE – choćby poprzez działania służb amerykańskich uruchamiających partykularyzmy w samej UE oraz sojusz amerykańsko-turecki wycelowany bezpośrednio w Berlin. Nie przeceniając trwałości polityki amerykańskiej wydaje się, że USA tak dalece zaangażowały się w wojnę z Rosją, że wycofanie się obecnie, bez jednoznacznego zwycięstwa, odebrane zostałoby przez sojuszników Amerykanów jako słabość i porażka. Kluczowa dla sprawy byłaby percepcja Chin, które mogłyby uznać, że otwiera to drzwi do zajęcia Tajwanu, a na to USA zgodzić się nie mogą, gdyż oznaczałoby to definitywny koniec postrzegania tego państwa jako wiarygodnego sojusznika i mocarstwo. Póki co więc – „Verweile doch, du bist so schön!”.
Spartakusaufstand ?
Nikt nie jest w stanie przewidzieć przyszłości, jednak najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydarzeń wydaje się być przedłużająca się wojna ukraińsko-rosyjska, a przede wszystkim zachowanie sankcji antyrosyjskich. Wynika to nie z miłości Amerykanów, którzy, jak mawiają złośliwi, walczą o demokrację do ostatniego Ukraińca, ale strategiczna kalkulacja, w której zgniecenie Rosji jest w interesie USA, natomiast jakikolwiek wymuszony pokój będzie powszechnie odebrany jako słabość Waszyngtonu, o odrodzeniu się zagrożenia moskiewskiego za kilka lat nie wspominając.
W tej sytuacji gospodarka Niemiec i społeczny kontrakt muszą doznać poważnego tąpnięcia. Niemcy, a przede wszystkim miliony niezasymilowanych cudzoziemców nie burzą społecznego spokoju tak długo, jak brzuchy są pełne. W chwili, gdy poziom życia spadnie, bardzo realny jest scenariusz zamieszek i buntów, które będą rozsadzać od wewnątrz niemieckie społeczeństwo, przyzwyczajone przez wiele lat do błogiego dobrobytu i nie przygotowane na zmianę. Kluczowe może być stanowisko Turcji, która posiada znaczne aktywa w Niemczech, wciąż niedoceniane. Mniejszość turecka jest słabo zasymilowana i wierna bardziej Ankarze, niż Berlinowi. Zważywszy na zbliżające się po wyborach kłopoty wewnętrzne we Francji, zarówno Niemcy znajdują się na równi pochyłej, z której trudno będzie im zeskoczyć bez twardego lądowania.
Moim zdaniem niewykluczony jest scenariusz wojny domowej wywołanej na tle ekonomicznym, ale przekształcającej się w konflikt religijno- kulturowy muzułmańskej mniejszości, przyzwyczajonej do darmowego „socjalu” przeciwko białej, germańskiej większości, która jednocześnie jest bierna i niezdolna do obrony swego upadającego świata. W przypadku, gdyby proces podobny zachodził jednocześnie we Francji, to niewykluczony jest rozpad Niemiec na poszczególne landy. W pierwszej kolejności można spodziewać się odłączenia się bogatego południa (Bawaria, Badenia- Wirtembergia) oraz rewolty w czerwono-kolorowym Berlinie.
Co dalej Polsko?
Nie gdybając, co można by zrobić, gdybyśmy mieli realną armię, służby i prowadzili wielowektorową politykę zamiast socjalistycznego niszczenia gospodarki i społeczeństwa „pięćsetplusami”, warto zadać pytanie, co realnie może dziś zrobić Polska?
Paradoksalnie – grać na czas, jak Niemcy, jednak licząc na inny skutek upływającego czasu. Z każdym dniem sankcji i wojny osłabia się zarówno Rosja, jak i Niemcy (o Ukrainie nie wspominając). Mimo wszystkich ryzyk, wynikających ze słabnącej niemieckiej gospodarki (pamiętajmy o silnych powiązaniach polskiego przemysłu), długoterminowo trend ten oznacza jednak relatywne słabnięcie Niemiec wobec Polski, a zaryzykuję też twierdzenie, że polskie społeczeństwo, w większości pamiętające biedę i upodlenie w PRL łatwiej zaadoptuje się do pogarszającej się sytuacji społeczenej i gospodarczej. Nie jest też wykluczone, choć wymagałoby sporego wysiłku i analizy, przejęcie części niemieckiego przemysłu przez kraje ościenne.
Zamiast „first to fight” hołdujmy zasadzie „Bella gerant alii, tu, felix Polonia, nube!”. Nawet jeśli wybrany za partnera Gringo może okazać się wiarołomny, to tak długo, jak nie pozwala zgwałcić nas agresywnym sąsiadom, tak my, dziś, gdy jak się wydaje małżeństwo zostało skonsumowane, już nie mamy innego wyboru, jak się brutala trzymać. Tę politykę należałoby wspierać delikatnym budowaniem relacji z Ankarą, jako partnerem strategicznym, gdy USA „zdradzą” i wycofają się z Europy. W tle dyskretne wydeptywanie ścieżek do Mińska i bardziej otwarte w Bukareszcie i Sztokholmie. Pole manewru, również dla Polski się zawęziło i zmiana kierunku dziś byłaby niebezpieczna, choć należy przygotowywać się na takową w chwili wybuchu wojny USA – Chiny, gdy przyjąć trzeba pozycję wyczekującą, bez opowiadania się jednoznacznie, jednocześnie budując lokalną platformę współpracy na osi Ankara- Bukareszt- Warszawa – Sztokholm (z całym bagażem trudności, które choćby ujawniają sie przy okazji dyskusji o rozszerzeniu NATO).
Na odcinku wywiadowczym należałoby zintensyfikować działania wśród Polonii w RFN, licząc na jej, przycznajmniej częsciowy powrót do kraju, a także rozpocząć proces budowania więzów z Saksonią, by w odpowiedniej chwili otoczyć wspólne saskie dziedzictwo opieką. Nawet jeśli wymagałoby to wygrzebania z lamusa osławionych słupów wbijanych w Łabę przez pierwszego króla Polski.
Im dłużej trwa wojna na Ukrainie, tym bardziej realny staje się zatem scenariusz, o którym pisałem w roku 2020.
Jan Smuga
23.06.2022, g. 17.27
Dodaj twój →