Kiedy w 2014 roku Politico doniosło o propozycji złożonej w 2008 roku przez Władimira Putina Premierowi Polski Donaldowi Tuskowi dotyczącej podziału Ukrainy, a Radosław Sikorski (ówcześnie Minister Spraw Zagranicznych) najpierw informację potwierdził, a później wycofywał się okrakiem, podniosły się głosy oburzenia, że w ogóle tego typu temat mógł być przedmiotem rozmowy. Nawet jeśli, wedle doniesień R. Sikorskiego – D. Tusk na propozycję nie odpowiedział ani słowem.
Oczywiście sprawa jest niezwykle delikatna. Nie jestem zwolennikiem spiskowania w każdych okolicznościach przeciwko sąsiadom i dokonywania ich rozbiorów. Ale…
W zasadzie podstawowe pytanie, jakie należy zadać, jest takie: dlaczego Tusk i Sikorski nie zasiedli do rozmów z Rosjanami? Czy dlatego, że „nie wypadało”? Czy dlatego, że świadomie odrzucili ten wariant rozwoju sytuacji?
Ukraina dziś
Doniesienia o koncentracji wojsk rosyjskich nad granicą z Ukrainą w ostatnich kilku tygodniach stawiają ponownie pytanie o istnienie państwowego bytu podmiotu o nazwie Ukraina. Wielu komentatorów od kilku lat, bardziej oględnie mówi o „niepewnej przyszłości, lub bardziej dosadnie – „o trupie” Ukrainy. Wojna rosyjsko-ukraińska pokazała wiele mankamentów państwa ukraińskiego. Opinie na temat tego, czy Rosja chce rozpocząć kolejny akt podboju są różne, ale wydaje się, że koncentracja wojsk nie ma charakteru szczególnego (vide: Nicolas Myers), a ilość zgromadzonych wojsk może nie wystarczyć nawet do podboju całej Ukrainy wschodniej, do linii Dniepru (gen. Waldemar Skrzypczak). Wobec zbliżających się wyborów do Dumy, Putin może jednak podjąć działania legitymizujące władzę jeszcze latem 2021. W Rosji bowiem imperialistyczne ambicje władzy wciąż (i jeszcze zapewne bardzo długo, jak można wnioskować z doskonałej książki Ewy Thompson „Trubadurzy imperium”) stanowią lepszy instrument poprawy wizerunku rządzących niż dobrobyt czy wolności osobiste. Ma to znaczenie zwłaszcza w sytuacji rosnących protestów po aresztowaniu Aleksieja Nawalnego
Jakakolwiek nie będzie przyszłość ukraińsko – rosyjskiego konfliktu, pytanie jakie powinniśmy sobie zadawać jest takie, czy my – Polska mamy różne plany w szufladzie na różne okoliczności? Plany nie tylko wobec ryzyka inwazji rosyjskiej na Ukrainę, ale i w dalszym kroku na Litwę, Łotwę i Estonię, a następnie na Polskę? Plany także w kontekście konfliktów polsko-ukraińskich, które tlą się, w szczególności wobec nierozliczenia się (obustronnie, co doskonale opisuje dr Jan Sowa) z przeszłością.
Warianty
Jakie warianty sytuacji i naszego udziału w konflikcie można rozpatrywać? Wydaje się, że nawet pobieżna analiza prowadzi do wniosku, że jest ich kilka. Spróbujmy się im przyjrzeć:
- Udział w wojnie z Rosją po stronie Ukrainy.
- Pomoc materiałowa Ukrainie – w zamian za budowanie tam swoich aktywów. Podwariant: pomoc materiałowa, formowanie oddziałów ochotniczych, bez formalnego angażowania się w konflikt
- Podział Ukrainy z Rosją.
- Postawa neutralna, bierna Podwariant: z jednoczesnym komunikowaniem Rosji „czerwonej linii”, jako obszaru, który podlega polskim interesom- zapewne na linii Dniepru. Podwariant: Postawa „prodemokratyczna”, „europejska”
- Proxy war: udział w wojnie „na polecenie” USA.
Każdy z tych wariantów wymaga oczywiście głębokiej analizy, przede wszystkim, by określić jaki cel chcemy za pomocą danego instrumentu zrealizować. Wymaga to zatem odpowiedzi na pytanie jaką politykę stosujemy i do czego potrzebne nam mogą być (w zależności od zmieniającej się sytuacji międzynarodowej) poszczególne warianty. Celem nadrzędnym jest oczywiście interes Polski w zakresie wzmocnienia naszej pozycji na Ukrainie, a dalej na pomoście bałtycko-czarnomorskim.
Udział w wojnie po stronie Ukrainy
Za tym wariantem przemawia przede wszystkim interes Polski w tym, aby państwo ukraińskie istniało i było silne, jako bufor przed imperialną presją ze strony Rosji. Wydaje się, że udział w wojnie byłby rozwinięciem w aktualnych warunkach doktryny Giedroycia- Mieroszewskiego (która, co do zasady nie była, nakierowana antyrosyjsko) i praktycznym wdrożeniem, bez którego, w warunkach zagrożenia wojną byłaby doktryna tylko niewiele wartą teorią.
Wydaje się, że Polska, niestety, nie jest w stanie realnie pomóc Ukrainie. Nie posiadamy odpowiedniej ilości wojsk i wyposażenia (choćby amunicji, której rezerwy wg. Gen. W. Skrzypczaka wystarczyłyby w razie konfliktu na 2(dwa) dni walki). Dodatkowo jawne wystąpienie przeciwko Rosji groziłoby pełnoskalowym konfliktem bez parasola art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Oznaczałoby to konieczność zabezpieczenia możliwych rosyjskich kierunków uderzenia z Kaliningradu i z Brześcia. Nie trzeba być zawodowym wojskowym, by uznać, ze ten scenariusz to mrzonka. Jesteśmy bezzębni.
Lend-lease
W wariancie poniżej bezpośredniego zaangażowania w wojnę z Rosją Polska mogłaby udzielać pomocy materiałowej Ukrainie, pozostając formalnie poza działaniami zbrojnymi.
W wariancie bardziej agresywnym w wojnie mogłyby brać udział polskie jednostki ochotnicze, jednak formowane przy przychylnym udziale Polski.
Celem pomocy byłoby z jednej strony mocniejsze uwikłanie Rosji w konflikt, ale także uzależnienie Ukrainy, poprzez uzyskanie „twardych” koncesji w dziedzinie gospodarczej czy politycznej.
Oba warianty scenariusza wydają się znów przekraczać możliwości organizacyjne Polski, przede wszystkim na polu komunikacji z partnerami na Zachodzie. Operacja taka wymagałaby bowiem bardzo delikatnego manewrowania w ogniu rosyjskiej propagandy (która oczywiście spadłaby na Polskę).
Podział Ukrainy
Przywołany na początku niedoszły „deal” Premiera Tuska i W. Putina wydaje się dziś mniej prawdopodobny, przede wszystkim ze względu na organiczną niechęć aktualnych władz polskich do Rosji i zupełną niezdolność do rozmów z Rosjanami wedle reguły przyjętych w polityce, bez dziecinnego obrażalstwa i odgrywania świętej dziewicy, która uznaje tylko ideały demokracji.
Paradoksalnie wariant ten wydaje się w zasięgu Polski od strony operacyjnej. Zakładam bowiem, że ciężar rozbicia wojsk ukraińskich spadłby na armię rosyjską, a Polska mogłaby jedynie, niczym Rosjanie 17.09.1939 „wkroczyć” na zachodnią Ukrainę w celu jej „ochrony”. W wariancie bardziej cynicznym – należałoby wcześniej komunikować z władzami Ukrainy gotowość do pomocy „do linii Dniepru” i zawczasu wprowadzić wojsko polskie – w zamian za zapłatę w „twardej walucie” ustępstw, np. dla inwestycji polskich firm, udziału wojska polskiego w „ochronie” zachodniej Ukrainy lub wręcz przejęcia władzy przez propolskie stronnictwo (które, jak się wydaje trzeba by stworzyć od podstaw).
W wariancie tym niezwykle ważna byłaby komunikacja, zwłaszcza wobec kilkumilionowej mniejszości ukraińskiej w Polsce, ale jednocześnie wobec partnerów zachodnich- USA, Rosji, Francji. Być może wariant ten wymagałby wcześniejszego uzgodnienia z Turcją. Zajęcie części Ukrainy czy stworzenie z niej de facto państwa marionetkowego, ciążącego ku rdzeniowi w Warszawie wydaje się być dziś bardzo trudne. Z drugiej strony ryzyka współpracy z Rosją są niewspółmierne do ewentualnych korzyści. Wariant ten jednak powinien być brany pod uwagę w sytuacji jednoznacznego rozpadu NATO (pytanie czy ten rozpad już nie nastąpił) oraz rysującego się zwycięstwa Chin w kinetycznym starciu z USA, kiedy/jeśli ono nastąpi.
Postawa neutralna
Ten wariant jest jednym z najbardziej prawdopodobnych. Przede wszystkim z tej przyczyny, że nie wymaga żadnej aktywności poza retoryką. Tak do tej pory zawsze(po 1989 roku) zachowywały się władze polskie. Dużo słów, gesty, brak narzędzi do faktycznej polityki. Niestety taka postawa skazuje nas, po raz kolejny, na bycie przedmiotem, żetonem w grze, a nie podmiotem.
Podwariant, w którym pozostajemy neutralni, ale komunikujemy Rosjanom nasze „non possumus” co do dalszego trwania w postawie neutralnej w przypadku obalenia władz w Kijowie i przekroczenia przez wojska rosyjskie Dniepru, wydaje się najmniej korzystny z dotychczas przytoczonych. Pozostawia on bowiem w rękach rosyjskich możliwość testowania na ile realne są nasze groźby, a w przypadku, gdyby zagranie Polski było wyłącznie blefem – tym bardziej ośmiesza polską politykę i jeszcze głębiej marginalizuje.
Bardziej prawdopodobny wydaje się być podwariant retoryki „demokratycznej”, będącej, excusez le mot „małpowaniem” narracji francuskiej czy niemieckiej (które w przypadku tych państw mogą mieć sens). Niestety doświadczenie uczy, że polskie elity dobrze czują się w graniu kartą „europejską” lub „natowską” i straszeniu Rosji, używając kolokwializmu ze szkolnych korytarzy, że „przyjdzie starszy brat i cię zleje”. Problem w tym, że to nie brat, który czuje z nami więzy pokrewieństwa, a raczej daleki kolega, który ma inne interesy, niekoniecznie ma chęć i siłę, by ryzykować obity nos, a raczej szuka sposobu, by dogadać się za naszymi plecami. Jest to zresztą logiczne – tak robią dorośli, nie zapraszając dzieci do trudnych rozmów, a jedynie komunikując im swoje decyzje.
(„Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka,
To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse„)
Proxy war
Najgorszym z wszystkich wariantów jest, moim zdaniem, udział w wojnie na polecenie czy pod naciskiem USA. Może to być nacisk bezpośredni lub inteligentne rozegranie kart narodowościowych i zaognienie tlących się konfliktów np. sprowokowanie zabójstw lub gwałtów w Polsce popełnionych przez Ukraińców, z tłem „banderowskim”, albo w inny sposób użycie niezabliźnionych ran po tragediach choćby Rzezi Wołyńskiej czy wielowiekowych resentymentów ukraińskich do „polskich Panów”.
USA mogą być zainteresowane takim wariantem w celu strategicznej komunikacji Rosji, by ta nie zbliżała się nadmiernie z Chinami. Oczywiście, po użyciu wojska polskiego (i w jakimś symbolicznym zakresie wojsk amerykańskich, komunikując Rosjanom ich położenie, by nie doszło do śmieci żołnierzy USA) USA zaakceptowałaby nowy podział wpływów w Ukrainie. Bez udziału w nim Polski, rzecz jasna.
Co robić?
Powyższe nakreślenie wariantów jest oczywiście jedynie bardzo wstępnym szkicem. Raczej myślą rzuconą do dyskusji. W skrótowej formie nie uwzględniam (a należy) wpływu interesów niemieckich, rozwiązania problemu komunikacji z mniejszością ukraińską w Polsce, relacji z Turcją, która nie będzie biernie patrzeć na rozwój wydarzeń, stosunków z Białorusią, a także szeregu innych czynników.
Pytanie co robić? Analizować różne warianty, szczegółowo, dogłębnie, tak, by w chwili, gdy należy podjąć decyzję mieć świadomość tego, gdzie się znajdujemy, jakie są za i przeciw, z czym wiąże się kolejny wariant.
Łatwiej odpowiedzieć na pytanie: czego nie robić? Moim zdaniem głupotą i naiwnością jest odrzucanie jakiegokolwiek wariantu, w tym również wariantu rozbioru Ukrainy, nawet, jeśli prima facie wydaje się on „niegodny” czy „niemożliwy”. Takie kategorie zwyczajnie nie istnieją w polityce międzynarodowej. Osobiście ten wariant, w dzisiejszych okolicznościach, odrzuciłbym, ale nie można wykluczyć, że w dynamicznie zmieniającej się sytuacji międzynarodowej obrona integralności i interesów Polski może wymagać powtórzenia, w nowej formie, manewru Piłsudskiego z 1919 roku.
Jan Smuga
Dodaj twój →