KRÓTKO:
Wspólna historia Polski i Rosji na pomoście bałtycko-czarnomorskim to, jak pisze A. Chwalba „obsesja”, to historia walki, ale też prób koegzystencji, unii, współpracy – w różnych jej formach. Po kilkuset latach, gdy w zwarciu tym byliśmy słabsi, nadchodzi, być może, znów czas polskiej dominacji. Pytanie jak zapełnić próżnię geopolityczną, która powstaje.
SZCZEGÓŁY:
Lektura doskonałej książki A. Chwalby i W. Harpuli „Polska. Rosja. Historia obsesji, obsesja historii” to wspaniała podróż przez wieki, pozwalająca spojrzeć na relacje z naszym odwiecznym wrogiem w sposób zniuansowany. Nasze dzisiejsze spojrzenie, zdeterminowane romantyczną tradycją insurekcyjną, piekłem II wojny światowej i upodleniem PRL, nie pozwala często patrzeć nam chłodno, bez emocji. Nawet działania polskich władz wydają się być warunkowane nie tyle logiką i przemyślaną strategią, ile doraźnym strachem lub euforią, jakich wyrazem był choćby stosunek J. Piłsudskiego do Rosji.
A mogła być Unia
Pierwszy realnym, choć trudnym do realizacji projektem wspólnotowym był pomysł Sapiehy i Zamoyskiego z 1600 roku, którzy proponowali Moskwie unię personalną, wierząc, że przykład litewski da się powtorzyć w większym rozmiarze, a zasymilowana w dużej mierze już ówcześnie Litwa będzie pasem transmisyjnym między Krakowem a Moskwą. Można oczywiście dywagować czy, jak ich ocenia A. Chwalba „wykształceni Europejczycy” Sapieha i Zamoyski, traktujący w polityce religię instrumentalnie, mieli jakiekolwiek szanse powodzenia adresując ofertę do cywilizacji religijnej? Łatwej odpowiedzi nie ma, ale wydaje się, że zarówno wtedy, jak i w 1611 roku, gdy z inicjatywy S. Żółkiewskiego tron moskiewski mógł objąć królewicz Władysław, za cenę przejścia na prawosławie. Moskwa „warta była mszy”. Gdyby nie religijna zapiekłość Zygmunta Wazy, perspektywa Rzeczypospolitej od Oceanu do Oceanu była możliwa.
Mądrzy Polacy
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na dwie okoliczności: Żółkiewski podczas swych moskiewskich kampanii nie zachowywał się jak dzikus Hitler czy inny Napoleon – twardą ręką trzymał wojsko, nie dopuszczając do gwałtów i grabieży, zjednywał lokalnych bojarów, prowadził dojrzałą politykę. Wierzył w Unię. Zalecał jedynie cierpliwość, by dać kulturowo silniejszej Polsce miękko wpływać na wewnętrzne stosunki w państwie moskiewskim i asymilować co bardziej rzutkie jednostki. Teoria krążenia elit V. Pareto w czystej postaci, ale 300 lat wcześniej. To wiele mówi o politycznej kulturze Polaków w XVII wieku. To polityka szwedzkiego króla doprowadziła do konsolidacji Moskwy i wyparcia Polaków z Kremla, zbudowania mitu, wokół którego zjednoczyć mogła się rodząca się rosyjska tożsamość.
O niepowodzeniu projektu unijnego zdecydowały przede wszystkim kwestie ideowe – dla moskiewskich elit wiara w potrzebę istnienia prawosławnego państwa była silniejsza niż motywacje polskiej szlachty, które miały charakter merkantylny. Przechodząc na prawosławie Władysław miał szansę rozpocząć proces okcydentalizacji Moskwy źródłem z Krakowa czy Warszawy.
Zawsze to samo
Zamiast unii, wzmocniona Moskwa w 1653 roku „przyłączyła Ukrainę” w celu „ochrony ludności i wiary prawosławnej”. Brzmi znajomo? Dziś, w 1939, 1772? Metody się nie zmieniły. Układ pejerasławski okazał się silniejszy niż spóźniona ugoda hadziacka, a reformy Piotra I (znów doskonałe rozumienie teorii krążenia elit!) doprowadziły do bitwy pod Połtawą, która ustawiła klocki na pomoście bałtycko- czarnomorskim na następne 300 lat. Nasz kompleks Rosji ma zatem niecałe 250 lat, od czasu gdy zakończyło swój byt „fantomowe ciało króla”. Barbarzyńskie wciąż imperium (ok. 1820 roku w Rosji więcej osób czytało po polsku niż po rosyjsku) zawładnęło Polską, a nasz kod kulturowy został sformatowany przez mickiewiczowskie wizje, a których Rosja jest złem, a carem rządzi szatan. Na nic się zdały rozsądne próby budowy wspólnoty podejmowane kolejno przez Czartoryskiego, Wielopolskiego czy Dmowskiego. Przeważył, i przeważa zdaje się do dziś, romantyczny odruch politycznej głupoty Wysockich, Bobrowskich, Piłsudskich, działających za pieniądze, a niekiedy wprost na zlecenie Londynu czy Berlina. Działających w automatycznej niewoli umysłów skażonych rusofobią. Dość powiedzieć, że J. Piłsudski w 1920 roku mógł uzyskać to samo, co w pokoju ryskim, ale bez wojny, bez antagonizowania obu narodów, co wybrzmiewało w roku 1939, o możliwości wsparcia „Białych” Denikina nie wspomniawszy (w nieco fabularnej, lekko wyidealizowanej formie przedstawia to w wybornej książce „Polowanie na generała” H, Nicpoń).
A co dziś?
Patrząc na działania polskich władz dziś, można pochwalić rozumienie morderczego konfliktu, jaki dzieli i zawsze będzie dzielił państwo polskie i rosyjskie (jak długo żyć nie będziemy w jednym państwie), nieuchronność rywalizacji na pomoście bałtycko-czarnomorskim, który nie pomieścił i nie pomieści dwóch równorzędnych krajów, żyjących w zgodzie i pokoju.
Problemem jest to, że polski rząd zachowuje się w tej walce jak prymitywny, emocjonalny rębajło, podczas gdy wymagana byłaby gracja Wiedźmina – obrót, półpiruet, cięcie, odskok, negocjacje. Czy to możliwe? Możliwe, ale należałoby mieć w sobie nie głupią, romantyczną perspektywę „brygadiera”, który stał się Marszałkiem, nie upadlające styropianowe bunty lat 80’ XX wieku, nie ślepą nienawiść, bo „zabili mi pod Smoleńskiem brata”, ale mityczny Szczerbiec w dłoni, a mądrość Żółkiewskiego pod kopułą.
Wojna jest istotna, ale liczy się pokój. Już dziś trzeba zadawać pytanie jak ma on wyglądać, gdy Rosja (na co wszystko wskazuje) za chwilę będzie mieć PKB mniejsze niż Polska, Ukraina będzie państwem doszczętnie zrujnowanym. Kto wypełni tę próżnię? I jak?
To pytanie na dziś. Nie na jutro.
Jan Smuga
17.05.2022, g. 16:47
Dodaj twój →